chcę namalować niebo na Północy
ale mam za mało niebieskiego
chcę cię znaleźć i z tobą leżeć
w oszronionej trawie naszych polan
osłonić od mrozu moim płaszczem
i rozgrzać dłonie ciepłym oddechem
czekam
czekam
już tylko na wiatr
zobaczyli jego twarz
skąpaną w świetle i bluszczu
dotknęli jego czoła
było czyste
przyszedł
narodził się
już jest
a ja milczę
żeby nie zdmuchnąć szeptem
tej chwili
patrzę tylko na ciebie
tak jak chciałbym być dotykany
a ty uśmiechasz się
jak zawsze marzyłem
po ciemku
nagi w ciemnościach
mróz kończy się na skórze
śnieg płynie powoli
dookoła mnie
zaprasza do tańca
bez rytmu ładu składu
do biegu przez ciemny las
sam na sam z oddechem
śmiech na mrozie
jest czystszy
Levyn mail-ma-tynen u kÿ
w śniegu niebieskawym
widzę ciebie
brniesz po kolana w białej śmierci
widzę ciebie
sam się nie ruszę
bo moje ciało
dawno wystygło
a ty idziesz
zaciskając z bólu oszronione powieki
widzę je
sam się nie ruszę bo moje ciało dawno wystygło
nie poddajesz się
wytężasz swój wzrok
widzisz mnie
odnajdujesz
rozpalasz ognisko podgrzewasz wino
a potem poisz mnie powoli póki nie zacznę się ruszać
rozcierasz dłonie
przykrywasz kocem
kładziesz się obok
śpiewasz mi o małej gwieździe
której już nie widać
uczysz mnie swojego języka śmiejesz się dla mnie
czekasz
płaczę?
nie
to tylko oczy zaczynają mi tajać
nie widzisz mnie
ty
mnie
wiesz
wiem że cię nie złapię
że przelejesz się miedzy moimi palcami
zatańcz ze mną odrzuć oczy i widzenie
poczuj rozkoszne kostnienie na czubkach palców
i czerń swoich paznokci zatańcz ze mną
zobacz z przerażeniem że stoisz w śniegu boso
a twoje stopy stają się lodem zatańcz ze mną
daj mi wyrysować blade linie na twoim ramieniu
zatańcz ze mną
ze swoim zimistrzem
nasze usta są niebieskie
ciemne jak styczniowa noc
a ich dotyk jest jak śnieg
miękki łzawo delikatny
nasze oczy są jak kwiat
najpiękniejszy bo nieżywy
cztery płatki jak powieki
przymykają się na sen
nasze dłonie są już razem
i splecione po wsze czasy
mienią się w miesięcznym blasku
tak srebrzyście oszronione
zasnęłaś dwadzieścia siedem dni temu
chcę być tutaj i wciąż głaskać
twoje śmiertelnie gładkie policzki
czuć skrzepniętą krew pod nimi
chcę cię pytać jak mnie kochasz
i nie uciec kiedy wstaniesz
kiedy śmiejąc się odpowiesz
lecę na skrzydłach
moich na wyłączność
lecę na ciągle nienapisaną wyspę
nie szkodzi
znam język tubylców
ptasich krzyków wiatru słodkiego od żywicy
lecę choć dawno mnie zabiłeś
chcę pójść czując tylko twoją dłoń
chcę wiedzieć że czekasz
kiedy ja będę walczył ze smokami
kiedy lód zaiskrzy na moich palcach
nie przysięgam
nie mam na co
wrócę
pamiętam
nie miałaś oczu
łzy za szybko krzepły
nikt nie chciał podać ci ręki
ani pogładzić policzka
leżałaś tak omijana szerokim łukiem
na śniegu rażąco białym
pamiętam
miałaś mocno zaciśnięte palce
na nigdy nie zjedzonym podpłomyku
uśmiechniesz się
z chrzęstem wysuszonej skóry
i bezgłośnie poruszysz spękanymi wargami:
"dobrze że jesteś"
ucieknę z płonącego lasu
ucieknę haniebnie
nie stanę u twojego boku Balderze
nie tym razem
zrobię to cicho
płomienie nie ześlizgną się po mieczu
będzie cicho
kiedy wirując spadnie śnieg
nie stopi się na mej twarzy
siedzieli przy ognisku
on stał w milczącym oddaleniu
patrzył
jak piją wino udając że słodkie
odchodził zgarbiony
i wciąż zwrócony
w stronę bijącego ciepła i bólu
dziecinnie uszlachetniał ich twarze
z szczeniackiej czci nie łapał oddechu
niewidziany niesłyszany niedorosły
kto wie czy chcieli go przy tym ognisku
pewnie było im to obojętne
umarł cicho
z goryczy znanej nielicznym
Zanurzę ból swój prosty
w dławiąco gładkich ramionach,
tak znajomych, a nie moich.
Bez jednej rany skonam.
Nie wspomnę barwy oczu,
nie szepnę imienia skrycie,
nie będę z czasem walczył.
Spóźniłeś się o życie.
A po tej ckliwej wróżbie
wzdycham, siadam na krześle
i bazgrząc w zeszycie ołówkiem
imię twoje wymyślam.
Balder ukłonił się nocy
ta uciekła nie patrząc
dziwne
przed śmiercią
myślimy o wszystkich
tylko nie o sobie
weź ze sobą wino
gorące przyprawione rzęsami
zapachem białych krain
weź ze sobą wiatr mroźnego oddechu
weź ze sobą głos
choć i tak nie będzie potrzebny
weź ze sobą dłonie
poranione jodłowymi igłami
lepkie od żywicy
tak mnie uwiedź
ustami zimnymi aż do śmierci
Na Północy jest chłód.
Na Północy jest śnieg.
Na Północy jest ogień.
Nie musisz go szukać.
Żyć na Północy jest pięknie.
Umrzeć jeszcze piękniej.